Płacz na „kanarach” nie robi wrażenia
Na trasie 46 średnio raz w miesiącu można w tramwaju natknąć się na kontrolerów. Kilka dni temu na przystanku przy ul. Wyszyńskiego doszło do smutnych scen z udziałem pasażerów, którzy nie mieli lub zapomnieli o skasowaniu biletu. Na nic zdał się płacz. Kontrolerzy byli nieugięci.
Młoda dziewczyna łkała i prosiła kontrolera o wyrozumiałość.
– Nie mam pracy. Dla mnie ta kara jest naprawdę ogromnym ciosem. Mam na utrzymaniu dziecko. Proszę – usłyszał od ozorkowianki kontroler.
– To się już nie powtórzy. Błagam. Nie mam pieniędzy – mówiła do innego kontrolera druga dziewczyna, równie przejęta przyłapaniem na jeździe na gapę, jak bezrobotna.
Wśród kontrolerów (dwóch mężczyzn i kobiety) litości nie było.
Jeden z „kanarów” był chociaż szczery.
– Nie możemy być pobłażliwi, bo żyjemy z wystawiania mandatów. Pracujemy dla firmy bez żadnego etatu, mamy jedynie płacone z prowizji od nałożonych kar – mówił mężczyzna w średnim wieku.
Jakie to pieniądze? Jak się dowiedzieliśmy od jednego mandatu to minimum 40 procent.
Niektórzy pasażerowie mają o kontrolerach bardzo negatywne zdanie.
– Ledwo wsiadłem a już przy mnie był kanar. Tłumaczyłem, że zaraz bym skasował bilet. Na nic się to zdało. Poza tym kontroler był chamski – twierdzi młody pasażer tramwaju linii 46.
Przypomnijmy, kara za jazdę bez biletu wynosi 200 zł. W przypadku uiszczenia jej w ciągu 7 dni, kwota zmniejsza się do 70 zł. Nie zapłacenie mandatu w ciągu 30 dni skutkuje upomnieniem, po kolejnych 14 dniach – wezwaniem przedsądowym, aż w końcu sprawa trafia do sądu. Wówczas gapowicz musi zapłacić nie tylko 200 zł za jazdę bez biletu, ale też 90 zł kosztów postępowania i odsetki.
(stop)
BRAK KOMENTARZY
Przepraszamy, formularz komentarzy jest obecnie zamknięty.