WICEDYREKTOR ZAŁATWIA SYNOWI WIZYTĘ
Byłem świadkiem rozmowy, która nigdy nie powinna mieć miejsca – twierdzi Henryk Wyrzykowski, który w tym dniu do szpitala przyjechał razem z chorym wnuczkiem. Zdaniem naszego Czytelnika wicedyrektor ZOZ-u po znajomości załatwił przyjęcie swojego syna u neurologa.
– Stałem na korytarzu, przy szpitalnej windzie. Był tam również doktor Adam Twarkowski i Wojciech Wodziński, zastępca dyrektora szpitala ds. administracyjno-eksploatacyjnych. W pewnym momencie usłyszałem taki tekst „Adaś mam dla ciebie klienta. Przyjmij go dzisiaj”. Neurolog odpowiedział: „Wojtek, nie ma sprawy. Jakoś upchnę swoich pacjentów”.
Henryk Wyrzykowski poszedł później sprawdzić w jaki sposób wicedyrektor kontynuuje załatwianie leczenia dla syna.
– Była spora kolejka pacjentów. Na końcu listy były dwie starsze osoby. Wicedyrektor Wodziński przyszedł z młodym chłopakiem, wówczas jeszcze nie wiedziałem, że to jego syn, pod gabinet neurologa. Rozmawiał z pacjentami, żeby wejść bez kolejki. Ludzie się nie zgodzili. Starsza pacjentka popłakała się w poczekalni, bo przestraszyła się, że nie zostanie przyjęta. Powiedziałem wicedyrektorowi, aby wracał do swojej pracy. Zrobiło się gorąco. Dobrze, że byłem na miejscu, bo chociaż ostatni oczekujący pacjenci zostali przez neurologa przyjęci. Spotkałem na drugi dzień na miejskim targowisku pacjenta z tej kolejki, który mi podziękował. Powiedział, że jego karta była już odłożona w rejestracji.
Nasz Czytelnik poprosił dziennikarza, aby uczestniczył w konfrontacji w szpitalu z dyrektorem ZOZ-u i jego zastępcą – Wojciechem Wodzińskim. Zgodziliśmy się. Na miejscu spotkała nas jednak spora niespodzianka. Drzwi do gabinetu dyrektora szpitala były zamknięte. Nie było ani dyrektora Pietruszki, ani wicedyrektora ds. lecznictwa, Krzysztofa Kołodziejskiego. Dziennikarz zadzwonił do dyrektora Andrzeja Pietruszki.
– Jestem na ważnym spotkaniu w Łodzi – odparł A. Pietruszka, który był wyraźnie zaskoczony tym, że na miejscu nie zastaliśmy jego zastępcy. – Proszę chwilę poczekać, zaraz przyjedzie dyrektor Kołodziejski.
Poczekaliśmy. Wykorzystaliśmy ten moment na rozmowę z Wojciechem Wodzińskim.
– Nie załatwiałem wizyty dla syna po znajomości – zapewnia wicedyrektor. – Owszem z neurologiem mówimy sobie po imieniu. Potwierdzam, że rozmawiałem z nim na korytarzu o moim synu. Miał w tym dniu straszne bóle głowy. Poprosiłem lekarza, aby pilnie go przyjął. Nie widzę w tym niczego bulwersującego. Syn poczekał na swoją kolejkę, gdy pacjenci nie zgodzili się, aby wszedł poza kolejnością. Żadna pacjentka nie popłakała się na korytarzu.
W. Wodziński nie zgodził się na konfrontację z Henrykiem Wyrzykowskim.
Krzysztof Kołodziejski, gdy przyjechał do szpitala, spotkał się z naszym Czytelnikiem.
– Sprawa na pewno zostanie gruntownie wyjaśniona – usłyszał w gabinecie wicedyrektora ds. lecznictwa pan Henryk.
Zadzwoniliśmy na drugi dzień do szpitala.
– Nie dopatrzyłem się niczego nagannego w postawie wicedyrektora Wodzińskiego i doktora Twarkowskiego – usłyszeliśmy od dr Krzysztofa Kołodziejskiego. – Pacjent, o którym mówił pan Henryk, został przyjęty na końcu. Inni pacjenci oczekujący na wizytę zostali tego dnia przebadani. Żadne karty pacjentów nie zostały odłożone w rejestracji.
tekst i fot. (stop)
BRAK KOMENTARZY
Przepraszamy, formularz komentarzy jest obecnie zamknięty.