O ozorkowskiej biedzie pisze do redakcji mieszkanka. Czy jest aż tak źle?
Pani Paulina z Ozorkowa napisała do redakcji o najbiedniejszych mieszkańcach i działalności lokalnego ośrodka pomocy.
„W ostatnim czasie coraz częściej widzę w mediach społecznościowych apele mieszkańców Ozorkowa, którzy nie mają dostępu do podstawowych środków do życia. Proszą o jedzenie, odzież, drewno na opał. Mam wrażenie, że takich próśb jest coraz więcej. To niepokojące, zwłaszcza że nasz region nie należy do najbiedniejszych. Dlaczego w XXI wieku ludzie głodują i marzną we własnych domach albo nie mają za co zapłacić rachunków?
Zastanawia mnie, gdzie są instytucje takie jak MOPS, które powinny zapewniać pomoc mieszkańcom? Mam wrażenie, że zostawili ich samych sobie. A paradoksalnie widzę też coraz więcej nienawiści pod kątem osób korzystających z pomocy socjalnej, mimo że wsparcie to jest minimalne, o ile w ogóle jakieś jest. Mówimy o kwotach rzędu kilkuset złotych – i to tylko, jeśli ktoś ma szczęście. Ewentualnie można liczyć na paczki z żywnością, a przynajmniej tak zapewnia ich strona internetowa. Nawet lodówkę socjalną przy ulicy Lotniczej niedawno zlikwidowano.
Sprawy pojedynczych osób, takich jak pan Robert,o którym ostatnio było głośno na lokalnych portalach społecznościowych – pan to niepełnosprawny mieszkaniec Ozorkowa, poruszający się na wózku, któremu uniemożliwia to zresztą w pełni bariera architektoniczna w lokalu – przejmują czasem zewnętrzne organizacje aktywistów z większych miast. To dobrze, że takie historie przyciągają uwagę i że zgłosiły się osoby chętne podarować dla niego żywność i odzież oraz porąbać drewno na opał. Jednocześnie mam wrażenie, że za łatwo polegamy na takich jednorazowych zrywach serca i medialnych interwencjach, które są kroplą w morzu potrzeb. Pomagają tylko na chwilę i wyłącznie tym, którym się poszczęści, a reszta pozostaje w dalszym oczekiwaniu. To może wzbudzić poczucie niesprawiedliwości i konflikty w społeczności.
Mamy do czynienia z problemem systemowym, a nie wynikiem jednostkowych przypadków czy czyjegoś „pecha”. Pogarda wobec pomocy socjalnej oraz prywatyzacja opieki – przerzucenie odpowiedzialności na wąską komórkę społeczną, jaką jest tzw. rodzina nuklearna – sprawiają, że ci, którzy nie pasują do tego wzorca lub „wypadli z obiegu”, skazani są na życie na marginesie. Nawet jeśli pracują to jedna pensja nie starcza już na przeżycie, a druga osoba nie może zastępować komuś pracodawcy czy państwa. Do tego coraz łatwiej jest ludziom szukać winy w jednostce niż wziąć odpowiedzialność jako społeczność. To pozwala pocieszyć się myślą, że „mnie to nie dotyczy” i poczuć się kimś lepszym.
Lokalne instytucje, takie jak MOPS, powinny być pierwszym miejscem, do którego ludzie mogą zwrócić się o pomoc. Są najbliżej mieszkańców i mają najlepszą wiedzę o ich sytuacji, a przynajmniej powinno tak być. Dlaczego więc wsparcie jest tak ograniczone, skoro nie ma żadnej alternatywy? Jak zapytałam, czy wspomniany pan Robert ma wyznaczonego opiekuna w MOPSie, który zajmuje się jego sprawą, to dowiedziałam się, że tak, ale że lepiej, żebym się dowiedziała, jakie są jego doświadczenia z tym ośrodkiem, dając mi do zrozumienia, że ewidentnie złe. Każdy z nas w dowolnej chwili może znaleźć się w kryzysie i jako mieszkanka miasta chciałabym wiedzieć, czemu na miejscu nie ma szans jej otrzymać”.
BRAK KOMENTARZY
Przepraszamy, formularz komentarzy jest obecnie zamknięty.