Mieszkańcy mają dość. Krytykują lokalną władzę
Co to za burmistrz, który nie potrafi skutecznie uporać się z zakładem uciążliwym dla całego miasta – mówią zdenerwowani mieszkańcy, którzy co roku mają ten sam problem związany ze smrodem i gryzącym dymem.
Od kilku lat Łęczyckie Zakłady Górnicze składują m.in. siano, słomę, odpady z płodów rolnych, wytłoki owocowe i warzywne z przeznaczeniem na opał. Niestety, część magazynowanego materiału niemiłosiernie śmierdzi, co utrudnia życie mieszkańcom pobliskich posesji. Problem nasila się, gdy do pieca trafiają brykiety, a uciążliwy dym z komina szybko rozprzestrzenia się na całe miasto.
– Smród jest nieziemski. Okna nie można otworzyć – skarży się pani Joanna J. – Nie jestem wrażliwa na zapachy, ale czasem to jest nie do wytrzymania. Strach wypuścić dzieci z domu, przecież takie powietrze nie jest zdrowe.
W najgorszej sytuacji znajduje się rodzina państwa Domagałów, której dom sąsiaduje niemal bezpośrednio ze składowanymi, nieokrytymi niczym „odpadami”. Prawdziwa gehenna rozpoczyna się jednak w momencie, gdy odpady trafiają do pieca. W ciągu kilku minut szary dym zamienia dzień w noc, a intensywny fetor drażni nozdrza.
– Tak się nie da żyć. To, co oni spalają jest gorsze niż dym. Z dziećmi na dwór wyjść nie można. Głowy od razu bolą. Stamtąd przychodzą do nas myszy i szczury – wskazuje na składowany materiał Jan Domagała. – To jest niewyobrażalne, ktoś powinien się za to wziąć i zrobić z tym porządek.
Temat poruszono na ostatniej sesji miejskiej. Waldemar Miksa, radny i mieszkaniec Waliszewa, zwrócił się z prośbą do burmistrza o interwencję. Przytaknęli mu pozostali radni, którzy zauważyli, że problem nie dotyczy tylko najbliższych posiadłości znajdujących się przy ŁZG, ale całego miasta.
– Jak dobrze zawieje to i na Zachodniej czuć ten smród – podsumował radny Zenon Koperkiewicz.
Próbowaliśmy skontaktować się z zarządem spółki, ale sekretarka Ewa Kaźmierczak poinformowała nas, że nie ma obowiązku udzielać informacji na ten temat. Według niej „nic nie śmierdzi”.
Piotr Jabłoński, z wydziału ochrony środowiska UM w Łęczycy, twierdzi, że tak naprawdę, to nic nie da się z tym zrobić.
– W ubiegłym roku Inspekcja Ochrony Środowiska przeprowadziła kontrolę, która nie wykazała żadnych naruszeń. O uciążliwości zapachowej można mówić subiektywnie – słyszymy od urzędnika z łęczyckiego magistratu. – Brak jest jakichkolwiek norm zapachowych, dlatego też nie można nakazać, aby zaprzestano na terenie ŁZG składowania tych śmierdzących substancji.
Burmistrz Andrzej Olszewski zapewnia, że sprawą się już zajął. Z wypowiedzi włodarza miasta wynika jednak, że problem nie został skutecznie rozwiązany.
– Niestety, nie mamy podstaw, by wymóc na firmie stosowania i składowania śmierdzących surowców. Tak samo nie możemy narzucić, aby ŁZG wprowadziły nowe rozwiązania technologiczne – mówi burmistrz. – Do tej pory wszelkie moje interwencje były skuteczne i mam nadzieję, że tak będzie i teraz. Nie mogę jednak obiecać, że problem związany z fetorem znów nie powróci.
Słowami włodarza Łęczycy zbulwersowani są mieszkańcy.
– To znaczy, że zakład może nas wszystkich truć. W jakim my mieście żyjemy. Być może ten smród nie dolatuje do willi pana Olszewskiego na Kwiatkówku. Najlepiej jest powiedzieć, że nic nie da się zrobić. Świadczy to o nieudolności naszej władzy.
Tekst i fot. Katarzyna Bernacka
BRAK KOMENTARZY
Przepraszamy, formularz komentarzy jest obecnie zamknięty.