Cudem uniknęli śmierci. Dramat pogorzelców
Dom pięcioosobowej rodziny spod Łęczycy stanął nad ranem w płomieniach. Wszyscy jeszcze spali. Ogień błyskawicznie objął poddasze a następnie szybko rozprzestrzeniał się w kierunku sypialni. Małżonkowie i ich dwie małe córeczki a także chora na stwardnienie rozsiane babcia mieli ogromne szczęście, że przeżyli. Stracili jednak wszystko na co pracowali przez lata.
– Był wczesny poranek, wszyscy spaliśmy. Przebudził mnie hałas. Przez okno w werandzie zobaczyłam płomienie, wybiegłam na zewnątrz. Widziałam ścianę ognia na budynku, przerażona wróciłam do domu, żeby obudzić męża i dzieci. Mąż pobiegł do sąsiadów prosić o pomoc w ratowaniu mojej mamy, która ma stwardnienie rozsiane i od 12 lat nie chodzi. Nie byłaby w stanie sama uciec przed pożarem. Ja w tym czasie szybko ubrałam dzieci i wybiegliśmy z domu – mówi z drżeniem w głosie Marta Potakowska. – Od razu zadzwoniłam po straż pożarną. W ciągu kilku minut ogień z zewnątrz dostał się do środka i zajął całe poddasze.
Gaszenie pożaru trwało prawie 4 godziny, wzięło w nim udział 5 zastępów straży pożarnej. Łącznie 23 strażaków. Dodatkowo na miejsce przyjechało pogotowie energetyczne i policja. Ogień zajął zewnętrzną ścianę domu i dostał się na poddasze. Spłonęło wszystko, co było na pierwszym piętrze domu. Całe szczęście, że nikt z lokatorów tam nie spał. Cała rodzina przebywała na parterze.
W domu mieszkało małżeństwo z dwiema córkami, Michalinką (6 lat) i Martynką (1,5 roku) oraz mamą pani Marty. Nikomu na szczęście nic się nie stało. Przyczyna pożaru na razie nie jest znana.
PO POŻARZE WIELKI SMUTEK
Po ugaszeniu pożaru, trzeba było ratować to, co nie spłonęło. Strażacy oraz sąsiedzi, wszyscy razem pomagali rodzinie wynosić meble, ubrania i sprzęty. – Jestem w szoku, że pomogło nam tak wiele osób. Strażacy i praktycznie wszyscy mieszkańcy wsi wynosili i przewozili nasze rzeczy, tak, jakby były ich. Nie potłukła się nawet jedna szklanka. Wszystko tak szybko się działo, do tej pory nie jesteśmy w stanie w to uwierzyć. Dorobek całego naszego życia strawił ogień – słyszymy od Rafała Potakowskiego. – Remontowałem ten dom praktycznie sam od 7 lat. Wszystko po kolei i w miarę możliwości finansowych. Chcieliśmy, aby nasze córki miały dobre warunki. Na remont wzięliśmy z żoną kredyt hipoteczny, do tego wszystkie pieniądze, które otrzymałem za dwie misje w Afganistanie, bo jestem żołnierzem. Wydaliśmy masę pieniędzy, a teraz wszystko trzeba zaczynać od zera. Niedługo miałem zacząć remont poddasza, na który wziąłem kolejny kredyt.
Przebywanie w budynku jest teraz zbyt niebezpieczne. Drewniany strop wymaga wymiany, cały dach również musi być nowy. Na ścianach pod płytami gipsowymi są drewniane panele. To, czego nie strawił ogień, zniszczyła woda podczas gaszenia. Może się okazać, że cały dom będzie do rozbioru.
CO TERAZ BĘDZIE Z RODZINĄ?
Pogorzelcy na szczęście mają dach nad głową. Dzięki jednemu z mieszkańców, który za darmo użyczył im swój dom, 5-osobowa rodzina ma gdzie spać tak długo, jak tylko będzie potrzeba. Dodatkowo, cała wieś zbiera pieniądze na pomoc dla państwa Potakowskich. Potrzeby są jednak ogromne. – Mieszkańcy naszej wsi pomagają jak tylko mogą. Zorganizowaliśmy zbiórkę pieniędzy, nikt nie odmawia. Sąsiedzi w miarę swoich możliwości chcą zrobić coś dla tej rodziny. To bardzo sympatyczni młodzi ludzie, którzy ciężko pracowali, żeby wyremontować sobie dom. Poza tym są dwie małe dziewczynki, którym ciężko wytłumaczyć, że na razie nie mogą wrócić do swojego domu – podkreśla Halina Banaszczyk, sołtys wsi Mętlew. – Teraz czekamy na pomoc ze strony gminy. Mam nadzieję, że na najbliższej sesji rady gminy zostanie poruszona kwestia pomocy finansowej. Wszyscy chcielibyśmy, żeby rodzina jak najszybciej wróciła do swojego domu. Mieszkańcy już zapowiedzieli, że będą pomagać.
POGORZELCY NIE SĄ SAMI
W tak dramatycznych wydarzeniach, bardzo ważne jest wsparcie. Rodzina państwa Potakowskich na pewno je ma. Jest mnóstwo pomysłów, setki wykonywanych telefonów. Czy uda się spełnić ich marzenie, żeby na zimę wrócić na swoje? – Jesteśmy niesamowicie wdzięczni wszystkim naszym sąsiadom. Nie spodziewaliśmy się takiego zaangażowania. Bardzo chcę podziękować Zbigniewowi Marczakowi, który udostępnił nam dom. Miał budynek kupiony jakiś czas temu, nikt na razie w nim nie mieszkał. Kiedy my załatwialiśmy formalności, sąsiedzi przewieźli tam nasze rzeczy, gdy wróciliśmy, wszystko było już przygotowane. Mamy dach nad głową – mówi ze wzruszeniem pani Marta. – Uratowaliśmy, co się dało, ale do domu wrócić nie możemy.
Żeby rodzina mogła zacząć prace remontowe, potrzebne są ogromne pieniądze i pomoc firm z branży budowlanej. Ważne jest też wsparcie fachowców. Sąsiedzi wysłali zgłoszenie do telewizyjnego programu „Nasz nowy dom” mając nadzieję, że odpowiedź będzie pozytywna. Wszystkich, którzy mogą zaoferować pomoc rodzinie w powrocie do ich własnego domu, prosimy o kontakt z redakcją Reportera.
tekst i fot. Małgorzata Robaszkiewicz
BRAK KOMENTARZY
Przepraszamy, formularz komentarzy jest obecnie zamknięty.